Chrystus nie chciał złożyć świadectwa sam sobie, powiedzieć, skąd przyszedł. Wśród sobie współczesnych był „jak ten, kto służy” (Łk 22,27). Najwidoczniej dopiero po Jego zmartwychwstaniu. a szczególnie po Wniebowstąpieniu, kiedy zstąpił Duch Święty, apostołowie pojęli, kto przebywał z nimi. Zrozumieli, kiedy wszystko się skończyło, a nie w trakcie wydarzeń. Jednakże widzimy tutaj, jak sądzę, wykładnię głównej zasady, której często jesteśmy poddani, zarówno w Piśmie, jak i w świecie: że nie dostrzegamy obecności Boga w chwili, kiedy jest z nami, ale później, kiedy spoglądamy na minione wydarzenia.
Nie znamy znaczenia zdarzeń, przyjemnych lub trudnych, które nam się przytrafiają. Nie widzimy w nich dłoni Bożej. Jeśli naprawdę mamy wiarę, wyznajemy to, czego nie widzimy i przyjmujemy wszystko, co nam się przytrafia jako pochodzące od Niego. Ale, czy przyjmujemy to w duchu wiary lub nie, nie ma z pewnością innego sposobu przyjęcia tego. Niczego nie widzimy. Nie widzimy, dlaczego coś się przydarza i do czego zmierza. Pewnego dnia Jakub zawołał: „We mnie przecież godzi to wszystko!” (Rdz 42,36) i niewątpliwie wszystko na to wskazywało. Jednakże wszystkie te nieszczęścia miały wyjść na dobre. Popatrzcie na jego syna Józefa, sprzedanego przez braci, zabranego do Egiptu, uwięzionego, w kajdanach, a który oczekiwał, żeby Pan spojrzał na niego łaskawym okiem. Kilka razy święty tekst mówi: „Pan był z Józefem”. W następstwie okoliczności zrozumiał, co w pewnej chwili było tak tajemnicze i powiedział do swoich braci: „Bóg mnie wysłał przed wami, aby wam zapewnić potomstwo na ziemi. Zatem nie wyście mnie tu posłali, lecz Bóg” (Rdz 45,7-8).
Co za cudowna opatrzność, milcząca, lecz jakże skuteczna, tak niezmienna niezawodna! Ona ma moc pokrzyżować moc Szatana, który nie potrafi zauważyć działania dłoni Bożej w czasie wydarzeń.
Live a Reply